A A A

Rubikon towarzyski – materiał z 1936 r.

Towarzyskość człowieka jest podobno najwyższa formą jego uczuć społecznych. A rodzi się z chęci potęgowania doznań radości i wesela przez dzielenie ich z innymi.

Wyniki współżycia towarzyskiego stają się wypadkową dwóch wielkości: naszych intencji i wartości osobistych, wnoszonych do towarzystwa i grawitacji tegoż towarzystwa ku nam. Często oba te źródła emocjonalne bywają świadomie zniekształcane, a w tych warunkach, przy splocie niesprzyjających obustronnie okoliczności, zamiast radości i zadowolenia wynosimy z danego zespołu towarzyskiego uraz rozczarowania czy zawodu, a nawet niekiedy jawną niechęć do ludzi. Dzieje się to zazwyczaj wtedy, gdy ktoś przez nieświadomość czy niezręczność (bywa, że tendencyjnie), przekroczy obowiązujący rubikon towarzyski i wtargnie w dziedzinę ludzkich słabości, maskowanych ambicji, lub starannie ukrywanych wyrachowań.

Nie zapominajmy, że ów niebezpieczny rubikon jest chroniony wyłącznie indywidualną kulturą członków danego towarzyskiego zespołu! Szermierka, rozgrywana dziś na błyszczących parkietach, w poszumie jedwabi i szczęku... cienkich szkieł (!), może obfitować w śmiertelne, choć bezkrwawe sztychy.

A może rozpoczynać się od przestąpienia progu danego salonu. Pierwszym złożeniem floretów jest sposób witania się pewnych osobistości, które samozwańczo zagarniają dla siebie palmę pierwszeństwa w danym zespole.

Najmilszy uśmiech zdobi usta, ręka lekko wyciągnięta ku najbliższemu gronu osób napotkanych i... oczy, błądzące w dali, doszukujące się istot godnych, aby na nich spoczęły. Osoba w ten sposób witająca się, może łatwo pozostać w tej postawie biernej impertynencji, ze słabo wprzód podaną dłonią, o ile nikt nie zlituje się, aby te dłoń napotkać (!) i uścisnąć.

Witać się należy zdecydowanym ruchem wyciągniętej ręki, skierowanym ku określonej osobie, którą do odwzajemnienia uścisku upoważniamy spojrzeniem.

A teraz, gdy się znajdujemy już na terenie. Ileż niebezpiecznych i zdradzieckich zasadzek kryje w sobie szklista powierzchnia towarzyskiego życia!

Ludzie pojmują obowiązki towarzyskie tylko od strony powierzchownej, dekoracyjnej. I oczekują pewnej odświętności ceremoniału wyłącznie od form zewnętrznych; ubioru, estetyki wnętrza mieszkalnego, pomysłowego czy wystawnego przyjęcia.

O sklasyfikowanie i uprzednią eliminację własnych wartości psychicznych, intelektualnych, oraz intencji osobistych, wnoszonych do towarzystwa nikt się nie zakłopocze, jak gdyby to nie one decydowały o temperaturze ogólnego nastroju i gatunku towarzyskiej atmosfery. I dlatego współżycie towarzyskie przeistacza się powoli i niepostrzeżenie w ciężki obowiązek, któremu trzeba sprostać, niekiedy pozornie z własnej i nieprzymuszonej woli.

Są jednostki, które teren towarzyski wykorzystują jawnie dla pościgu za wpływowymi osobistościami. Jedni czynią to przez snobizm, inni przez chęć zrobienia kariery. Tacy ludzie miotają się po salonie jak w gorączkowym szale. Z każdym pragną zamienić kilka zdań, aby nikogo nie pominąć, ponieważ to właśnie może być ktoś wpływowy. Urywają często rozmowę w pół słowa, bo im się wydało, że ktoś obok jest cenniejszy, a że poruszył się w danej chwili, więc mogą go stracić z oczu. (A ten ktoś, okazuje się, przeszedł tylko do bufetu). Tymczasem osoba, którą się opuściło bez wyraźnego powodu, a nawet zakończenia rozmowy, czuje się początkowo oszołomiona, potem urażona, wreszcie moralnie wzrusza ramionami i przechodzi ponad danym osobnikiem do porządku... towarzyskiego, ale już raz na zawsze!

Pościg za osobami wpływowymi na terenie towarzyskim wyradza wśród wyznawców tej teorii jeszcze jedną przywarę – jest nią zwyczaj natychmiastowego zasięgania informacji o osobach obecnych im nieznanych.

Pan indaguje na uboczu mało znanego sobie pana.

– Mecenasie, ten młody człowiek pod oknem?

– To malarz X, brat cioteczny pani domu.

– Tak, a ten starszy pan z brodą?

– To dyrektor koncernu tekstylnego w...

– Tak, a ta piękna młoda żydówka?

– To moja żona.

Na tym wywiad się urywa.

Wywiady te są przez to niebezpieczne, że są niezmiernie bliskie mimowolnego a szczerego opiniowania o obecnych. Istnieje wszakże inny rodzaj wyrażania opinii o zebranych, który ma na celu podkreślenie wobec otoczenia zażyłości, łączącej daną osobę z domowymi, zarówno z panem, jak i panią domu.

Roztrzpiotowana pani Niuta nachyla się nad panią domu i szepce jej konfidencjonalnie i bynajmniej nic dyskretnie: „Julo, jak ty możesz w swoim domu przyjmować tę pseudo-inżynierową! Ach, ona nawet na dystans jest taka mauvais genre. Czy wiesz, że...?”. Pani domu ponsowieje z oburzenia i wściekłości. Dostrzega wyraźnie, że potok słów pani Juli spływa kaskadą wprost w uszy męża pani inżynierowej i bodaj, czy nie na to jest obliczony.

—- Zadziwiająca zgodność antypatii – stwierdza wyraźnie i głośno pani domu – czy wiesz, Niuto, że właśnie przed chwilą z ust pani inżynierowej wysłuchałam mniej więcej podobną opinię, wypowiedziana właśnie pod twoim adresem.

Mniej krwawe, choć niemniej niepokojące spotkania tzw. zawodowe. Ludzie niezmiernie lubią zagarniać bliźnich w sferę własnych i wyłącznych zainteresowań, nie bacząc, że to najczęściej wśród otoczenia nic wzbudza rezonansu. Przedstawiciele pewnych zawodów zabawiają towarzystwo wydarzeniami i przeżyciami własnymi. I co gorsza, tak czas wypełniają po brzegi swą elokwencją, że nikomu nie dają przyjść do słowa. I nawet nie orientują się w swej zachłanności.

Ta bezwzględność zawodowców, znajduje swych mścicieli; a są nimi namiętni poławiacze okazji do ubicia własnego interesu na terenie towarzystwa. Wygodnie jest wiedzieć, kto gdzie pracuje i jakie zajmuje stanowisko – bo przecież można się będzie zwrócić: o protekcję, o poparcie, o informacje, o ułatwienie czegoś w urzędzie, o cokolwiek zresztą – zawsze będzie zręczniej powołać się na znajomość towarzyską, choćby przelotną i niezanotowaną w pamięci przez danego potentata.

„Piraci” życia towarzyskiego idą w swych rozważaniach tak daleko, że nawet dom, na którego terenie dokonują swych operacji, czynią odpowiedzialnym do pewnego stopnia za powodzenie swych planów czy zamierzeń.

– Jak to, taki X bywa u Y-ków od tak dawna i miałby dla mnie tego nie załatwić?

Tak, to ze strony X „bezprzykładna nieuczynność” i bodaj „wyzywająca samowola” – jak on mógł na to sobie pozwolić! To jest naprawdę zdumiewające.

I tak się rozpowszechnia bezkrytycznie ferment towarzyskich uraz i animozji, nic wnikając ani w jego źródło, ani przyczyny.

A gdyby tak sprawę odwrócić?

I zamiast oceniania skutków, postarać się doszukać i ocenić przyczynę? Wtedy nasunęłaby się jedyna zbawcza rada. Rozpoczęcia walki natychmiastowej z zachwaszczeniem terenu współżycia towarzyskiego pierwiastkami zgubnej rywalizacji i interesowności moralnej czy materialnej; a przywrócenia mu w zamian pełni blasków radosnego wytchnienia i wzajemnej życzliwości.

Maria Ankiewiczowa

Pani Domu” nr 3 z 1936 r.